Przychodzę do Was po czasie skołtunionym z niemiłości do świata, podróży do innych miejsc, dziwnych wyborów i braku weny, która przecież nie istnieje. Przybywam, bo święta biegną do nas sprintem, a ja przygotowałam dla Was nieświąteczny wpis, ale - ze świętami w tle.
Najważniejsze są rzeczy
Kiedy byłam mała, największą magię miały dla mnie prezenty. Dlatego, że nie byłam niczego świadoma, lubiłam coś dostawać i nie wiedziałam, że obdarowywanie kogoś może być od dostawania lepsze. Co ważne, prezenty przynosił Mikołaj, jakaś obca istota latająca po niebie na sankach. Wówczas dla mnie twór kosmiczny. Postać, której co roku zostawiałam pod choinką rysunki stworzone długopisem na wieczku od bombonierki. Gdy miałam sześć lat, okazało się, że Mikołaj nie istnieje. Wtedy nastąpiło pierwsze poważne zwątpienie w moje dziecięce wartości, w ówczesny obraz świata wykreowany we mnie.
Był taki dom
Trochę później zauważyłam, że ważne jest to, z kim spędza się świąteczny czas. Co roku wielką rodziną zjeżdżaliśmy się do takiego domu i tam czułam się najlepiej. Bo byliśmy wszyscy. Razem. Tylko wtedy. I też nie do końca byłam świadoma tego, jak to wszystko działa. A działało właśnie dlatego, że istniało naprawdę. Pewnego dnia naprawdę runęło z hukiem i tyle je widziałam.
Nienawidzę świąt
Potem przyszło zrezygnowanie. Święta okazywały się spędem ludzi, którzy, między śledziem a jarzynową, krzyczeli swoje racje na temat spraw w ogóle nierodzinnych i nieświątecznych, nieszczęśliwych i sąsiedzkich. W tamtych chwilach czekałam na powrót do domu i wyjście na pasterkę.
Przebudzenie
Jakiś czas temu obudziłam się z myślą, że skoro tak trudno jest utrzymać ludziom magię świąt, zbuduję nowe fundamenty i sama stanę się świętami. Będę stroić dom, słuchać świątecznych piosenek, oglądać tematyczne filmy, robić ciastka I kleić pierogi - aż uwierzę. I w końcu tak się stało, ale nie - nie z powodu pierogów.
- sobota, grudnia 23, 2017
- 1 Komentarze