AZS ROBI MNIE W BAMBUKO. TO NIE SYFILIS

czwartek, czerwca 01, 2017

Oto ja, Oryl marnotrawny, powracający do was po wielu miesiącach nieżycia swoim życiem. Nie przepraszam, bo i nie mam za co.  Tym bardziej, że uszczupliła się grupa moich obserwatorów tych niewiernych. 

Przychodzę dzisiaj z tematem osobistym, gdyż dość mam pytań o to, kto mnie pogryzł w nogi, czym się poparzyłam i w jakie krzaki wpadłam. Nie zdzierżę też porad dotyczących leków, których powinnam zażywać, żeby mi się polepszyło. Mam już dość odpowiadania ludziom, że mam syfilis albo że kąpię się hobbystycznie z piraniami, bo już mi się znudziło. 

Nie postanowiłam wyjść z tym do Was, bo jestem mega wyluzowana w owej sprawie, mam ogromny dystans i w ogóle już mnie to nie obchodzi. Mnie się już po prostu nie chce. Nie chce mi się tłumaczyć i choć wiem, że nie muszę, to jednak czuję potrzebę, żeby się w pewien sposób uwolnić.

Witajcie w moim życiu z AZS. I to jedyny medyczny termin, którego użyję w tym wpisie.

AZS, czyli atopowe zapalenie skóry - wielce gówniane, przewlekłe choróbsko, które sprawia, że moja skóra dostaje cętek w kolorze pomidora szklarniowego o fakturze skóry jaszczurki, która właściwie się już jej pozbyła. To obrzydliwe, wiem. Jest to też nieestetyczne, niewygodne, brzydkie jak noc i trochę ograniczające. ALE WIECIE,  PRZECIEŻ NIC NIE MOŻE MNIE OGRANICZAĆ. 

Jedzenie
Teoretycznie nie mogę jeść wszystkiego, co smakuje najlepiej. Nie mogę pochłaniać czekolady, czipsów, papryki, sera, a nawet ukochanych truskawek. Nie wolno mi pić piwa i jeść orzechów. To są przykłady z książki. Przykłady, które na mnie nie działają (no oprócz nadmiernej ilości czekolady i alkoholu, ale to chyba nikomu nie służy). W zamian za to, mogę zjeść coś przypadkowego, ultra zdrowego i takiego specjalnie dla mnie, a wysypka pojawi się w minutę po posiłku i to z zegarkiem w ręku. 

Leki
Zjadłam już chyba wszystkie możliwe tabletki, wtarłam w siebie każdy możliwy specyfik i jak ktoś mi mówi: Użyj XX, na pewno ci pomoże, otwiera się w mojej kieszeni gumowy nóż. Serio, nie zaskakuje mnie już żadna nazwa. Podczas siedemnastu lat nienormalnego życia z tą przypadłością, stworzyłam w mojej głowie słownik medykamentów, które się zepsuły, przestały działać albo od nowości nie funkcjonowały. Co najśmieszniejsze, niektóre z tych dla atopowców, te najlepsze i najdroższe,uczulały mnie, jakby robiły to specjalnie, na przekór. Za polskie cebuliony, które wydałam na całe leczenie, mogłabym już śmiało kupić sobie samochód. Używany co prawda, ale już taki lepszy. 

Pory roku
Czytałam, że wiosna sprzyja zaognieniu choroby. U mnie jest oczywiście odwrotnie. Zimą umieram. Fizycznie i psychicznie, zaniedbuję z niemocy obowiązki. Dlatego zdarza mi się chodzić na naświetlanie, zdrowe solarium, by dać skórze trochę słońca. Pewnego lata moja choroba się cofnęła i myślałam, że już nigdy nie wróci. O nie, moi drodzy, wróciła. I przyprowadziła ze sobą koleżanki... Raz nawet trafiłam z tym do szpitala, w którym spędziłam szalony tydzień z wykwintnym jadłospisem oferującym zmieloną budę psa (w wersji wege oczywiście - bez psa) i wyzdrowiałam. NA TYDZIEŃ, a później wszystko od nowa.

Jak żyć?
Ach ciśnie mi się na klawiaturę odpowiedź: Wcale. Muszę jednak powiedzieć, że trzeba żyć normalnie. Wsłuchać się w siebie, testować i nauczyć się z tym przemęczać.  Czy ja to umiem? Nie, nadal się nie dowiedziałam, jak sobie z tym radzić. Jem, co lubię i piję też to, co lubię. Raz jest lepiej, innym razem się zarzynam w myślach. Chcę gryźć ludzi, którzy mówią, że coś mnie musiało pogryźć, chcę parzyć i wrzucać w krzaki te osoby, które domyślają się, co mi się takiego strasznego w życiu przytrafiło, że wyglądam okazjonalnie jak biedronka tudzież muchomor czerwony.

To tyle, żegnajcie nie na zawsze.




Może Ci się spodobać

1 komentarze

Ja na Facebooku