Za każdym razem, kiedy Matisyahu grał koncert w Polsce, to było mi albo za daleko fizycznie, albo finansowo. Miesiąc temu postanowiłam sprawdzić listę koncertów w gdańskim klubie B90. Ot tak. Jak zobaczyłam, że 26 sierpnia zagra tam jeden z moich ulubionych artystów, bez wahania kupiłam bilet. Wcześniej myśl o tym, że bawię się przy jego muzyce granej na żywo, była dla mnie nieosiągalna jak wizja szalonych wakacji w kosmosie.
Udało się. Spełniłam kolejne marzenie.
W B90 byłam pierwszy raz. Klub zrobił na mnie duże wrażenie. Surowy wystrój, stoczniowy, industrialny klimat, to coś, czym jestem zaciekawiona i zaniepokojona jednocześnie.
Koncert zaczął się około godziny 21:00, a pod sceną stałam już pół godziny wcześniej. Każda kolejna minuta oczekiwania budowała napięcie. W końcu pojawił się zespół i momentalnie porwał mnie do innego świata, świata pewnego i bez zmartwień, gdzie zmotywowana, walczę o siebie bez wszelkich utrudnień.
Matisyahu promował swoją najnowszą płytę o tytule "Akeda", ale nie zabrakło też starych kawałków, jak "King without a crown" (pierwszy utwór, który usłyszałam, do którego mam wielki sentyment), czy "One day", który zawsze buduje we mnie siłę.
Nowe aranżacje starych hitów, utwory wzbogacone beatboxem, reggae, trochę rockowych wstawek - coś niesamowitego! Wszystko w jeden wieczór.
Człowiek, którego przemianę śledzę od początku:
W listopadzie Keaton Henson w Katowicach.
Jakby ktoś miał bilety do sprzedania na lewo, prawo, przygarnę. Błagam. Jestem zdesperowana. Pozdrawiam.
- sobota, sierpnia 29, 2015
- 1 Komentarze