"Pani z przedszkola" jako powrót do moich lat bezgrzesznych.

niedziela, grudnia 28, 2014

Trochę nie mogłam się doczekać „Pani z przedszkola”. Całe szczęście tylko trochę. W sumie to nie na film czekałam raczej, a na Jandę w filmie. Pani Krysia nigdy sprawy jeszcze nie zawaliła, więc dzięki niej ta klapa się nie okazała ARCYKLAPĄ. Myślałam, że skoro nie ma Adamczyka, Karolaka, Żmudy-Trzebiatowskiej, a jest Kulesza i Dziędziel, to złe nie będzie. Dlaczego po „Nigdy w życiu” komedie polskie zaczęły robić się tak chujowe (to nie na zajęcia, więc sobie śmiało pozwalam) jak czerwony barszcz instant? Dobra, sorry, „Obywatel” się z tych klopsów wyłamał. I mnie nawet rozśmieszył. Ale ja nie o „Obywatelu” będę wam smęcić. O tym pierwszym też NIE, ale trochę Was wprowadzę.

Zaintrygowało mnie trochę dziecko, co do tego przedszkola chodziło. Krzyś miało na imię. Krzyś nie odezwał się ani słowem. Mówił w swojej głowie głosem dorosłego Krzysztofa.
Krzyś to mały dekadent, dzieciak odrobinę destrukcyjny. Czy przedszkolak ma myśli, tudzież próby samobójcze? Czy dzieci często podpalają przedszkola?

Nie powiem Wam dosłownie, jak to było, ale Krzychu mówił o różnych rodzajach dzieci w przedszkolu. Zapamiętałam, że byli tacy, którzy siadali w kącie, nie bawili się z nikim, CZEKALI NA ŚMIERĆ. Ja często bywałam takim dzieckiem, mimo że nie do końca na śmierć czekałam. Miewałam momenty, że siedziałam i czekałam, aż ktoś po mnie przyjdzie, bo w życiu przedszkolnym uczestniczyć nie chciałam. 


Oto ja, czysty jak łza Polak-przedszkolak (Rajtuzy&sandały wiecznie żywe). Przedszkola nienawidziłam jak serwowanej tam buraczkowej na obiad. Już o poranku, przed wstaniem z łóżka, dostawałam palpitacji serca spowodowanych tym, że zaraz muszę wyjść z domu. W mojej głowie przedszkole było salą tortur, miejscem niekończących się cierpień. Do dziś, jak się w te przeżycia zagłębię, czuję zapach obiadu. Mam miłe wspomnienia, ale bardziej pamiętam te średnio sympatyczne albo po prostu dziwne.

Miałam taki dzień, kiedy chciałam stać się powietrzem. Siedziałam na dywanie przez osiem godzin z przerwą na obiad, podwieczorek i siku. Szalone zabawy toczyły się dookoła mnie. Ja to obserwowałam, miałam w dupie, chciałam iść do domu i nigdy nie wracać.

Z przedszkolem kojarzy mi się sukienka w śnieg i bałwana. Ten wariacki outfit przechodził w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Przeżywałam poważny kryzys emocjonalny, gdy miałam ją ubrać.

Porwałam kiedyś rajstopy w jeże. ROZUMIECIE TO? W jeże i to zanim weszłam do przedszkola. Miałam w worku na zmianę, czerwone i za małe. No jak się czuje takie dziecko w za małych rajstopach? Do tego czerwonych?

Uciekłam kiedyś z jakichś badań. Do naszej sali, więc nie za daleko. Nie mogli mnie znaleźć i się martwili. Mogli chyba zacząć od sali, prawda?

Mam też ulubione wspomnienie. O, ja, niegodziwa! Dostawaliśmy jabłka. Często lub rzadko - trudno stwierdzić. Zawsze zamiatałam ogryzki i pestki pod dywan. Tak, jak zamiata się brudne sprawy. Pewnego razu znowu zamiotłam i się wydało, że to ja. Dostałam klasyczne zjebki i więcej grzechów nie pamiętam.

Ktoś kiedyś pokolorował panu włosy na niebiesko. Włosy. Na niebiesko. Normalni ludzie przecież nie mieli niebieskich włosów.

No i co? Jestem teraz taka o, nie wiem, czy w wielkim stopniu to miejsce niekończącego się lamentu na mnie wpłynęło. 

Po prostu rozumiem trochę to dziecko z żenującego filmu, który widziałam wczoraj!


Może Ci się spodobać

1 komentarze

Ja na Facebooku